Grzegorz Przebinda

UKRAIŃCY, ROSJANIE, PAPIEŻ Z POLSKI...

„Nie jedź na Ukrainę!”

Takie gromkie głosy dochodzą dziś od hierarchów Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej (Patriarchatu Moskiewskiego), z prawosławnego Bizancjum (dawny grecki Konstantynopol, dziś turecki Stambuł) oraz z Grecji (arcyprawosławne Helleńskie Stowarzyszenie Kapłanów) i – przede wszystkim – z patriarchalnej i „opiekuńczej” względem Kijowa Moskwy... A i nie wszyscy ci, co zapraszają Papieża, cieszą się dobrą reputacją, choćby prezydent Kuczma, dawny radziecki zbrojeniowiec, albo patriarcha Filaret, obecny szef Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego, który wcale nie tak dawno, jeszcze w czasach późnosowieckich, zwalczał ukraińskich grekokatolików i ostro występował przeciwko wszelkim „ukrainizmom” w kijowskiej metropolii... Ponadto wielu spośród grekokatolików we Lwowie nie czuje najmniejszej sympatii ani do prawosławia, ani do Rosji i chciałoby przeciągnąć na swą stronę także rzymskiego papieża... Przemawia za nimi atut 600 lat tradycji – niedawno byli jeszcze Kościołem męczeńskim. Oni też patrzą z wielką podejrzliwością na lwowskie biskupstwo rzymsko-łacińskie dla Polaków, kierowane przez kardynała Mariana Jaworskiego. Kolejna „aporia ukraińska” to głębokie podziały w łonie tutejszego chrześcijaństwa. Jak naprawdę rzecz wygląda, nie wie nikt, nawet chyba sami gorliwi uczestnicy wielkiego sporu. Mówiąc ogólnie, mamy tu trzy Kościoły prawosławne („moskiewski” – największy i najbardziej antypapieski oraz „kijowski” i „autokefaliczny” – mniejsze, ostatnio nawrócone na „papizm”, zdaniem niektórych jednak głównie dla celów polityczno-narodowościowych) jeden Kościół greckokatolicki i jeden rzymskokatolicki. W sumie więc co najmniej pięć nierównych części1 – jeden Kościół chrześcijański, ale za to tak skłócony, że często przychodzi na myśl fraza z Lewiatana: Bellum omnium contra omnes. A jak mamy traktować – cieszyć się czy smucić – fakt, że 21 VII 1997 przedstawiciele wszystkich tutejszych Kościołów podpisali w obecności prezydenta Kuczmy akt o nieużywaniu przemocy w sporach religijnych (na dodatek nie przestrzegany...)?

A jednak mylą się ci, co namawiają Papieża do zaniechania tej pielgrzymki. Bo przecież będzie to przede wszystkim spotkanie z konkretnymi osobami i miejscami, naznaczonymi przez historię zarówno ideami „harmonijnego współistnienia Wschodu i Zachodu”, jak i krwią bratobójczych walk plemiennych, wewnątrzchrześcijańskich. Czyż mało było „trudnych pielgrzymek” Jana Pawła? Na przykład do Meksyku i Turcji u samych źródeł pontyfikatu, do Francji w 1980, do Polski w 1983 i 1991 roku, do USA i Chile Pinocheta? I zawsze przynosiły one dobre owoce.

Czemu więc tym razem ma być inaczej? Wezwanie „Nie jedź na Ukrainę!” należy uznać za małoduszne, a jeśli pochodzi ono od prawosławnych Rosjan i prorosyjskich Ukraińców – za nacjonalistyczne, a przynajmniej za nieprofetyczne. Będzie to przecież kolejny etap urzeczywistniania śmiałej papieskiej wizji o „Europie od Atlantyku aż po Ural”, Europie oddychającej dwoma płucami, prawosławnym i katolickim, Europie Erazma z Rotterdamu i Fiodora Dostojewskiego, Jadwigi Andegaweńskiej i Piotra Mohyły, Europie Adenauera, Andreja Szeptyckiego, Josyfa Slipego i Iriny Iłowajskiej-Alberti... Ma przeto całkowitą rację ten, kto dziś woła: „Janie Pawle, jedź rychło na Ukrainę!” Przecież XX stulecie dopiero wtedy zostanie ostatecznie zamknięte w chrześcijaństwie na rzecz Tertio millennio ineunte.

Moskwa 2000

Relacje Rzymu z chrześcijańskim Wschodem to, rzecz jasna, nie tylko problem Ukrainy, ale także Rosji. 20 VI 2000 roku miałem okazję wygłosić w Moskwie odczyt „Rosja w nauczaniu Jana Pawła II”. Bardzo się obawiałem tego „papieskiego wystąpienia”, mając w świadomości, że poruszam niezwykle delikatną kwestię, a na dodatek w samej lwiej paszczy. Sprawa „słowiańskiego nauczania” Papieża budzi zresztą emocje także w Polsce. Przez część niechętnie nastawionych do Rosji en bloc polskich katolików bywa ono traktowane jako utopia, w dodatku nadmiernie życzliwa wobec Wschodu. Równie wielka jest wśród nas ignorancja dotycząca tego nauczania. Stykając się jako badacz problemu z takimi przejawami sceptycyzmu czy niewiedzy, znajduję potwierdzenie wagi zagadnienia w kolejnej lekturze papieskiego Tekstu oraz obserwacji przeszłych i aktualnych poczynań Jana Pawła II względem Rosji, Ukrainy, Białorusi i Litwy. Z „rosyjskich” i „ukraińskich” dokumentów Papieża trzeba tu wymienić: encyklikę Slavorum Apostoli (1985) o Cyrylu i Metodym, listy apostolskie Euntes in mundum oraz Magnum baptismi donum (1988) z okazji Milenium chrztu Rusi Kijowskiej, list Orientale lumen (1996) o duchowości prawosławia, list na 600-lecie unii brzeskiej (1996). A czy można zapomnieć, że w encyklice Fides et ratio (1998) zostali wymienieni w pozytywnym kontekście: Piotr Czaadajew, Władimir Sołowjow, Paweł Florenski, Władimir Łosski, w liście do artystów (1999) znów Florenski i Fiodor Dostojewski? A jak można przeoczyć szacunek i zrozumienie Jana Pawła II dla greckokatolickiej Ukrainy, jego żywą korespondencję i kontakty w Rzymie z ukraińskim myślicielem, kardynałem Josyfem Slipym, „godnym następcy sprawiedliwego metropolity Andrzeja Szeptyckiego” (tak Jan Paweł II w 1984 r.).

Podczas wspomnianego moskiewskiego wystąpienia mówiłem o osobistych spotkaniach papieża z Polski z wieloma Rosjanami: politykami (Andriej Gromyko, Michaił Gorbaczow, Borys Jelcyn, Władimir Putin), dysydentami i obrońcami praw człowieka (Jelena Bonner, Andriej Sacharow, Aleksander Sołżenicyn), emigrantami walczącymi o chrześcijańską i demokratyczną Rosję (Irina Iłowajska-Alberti), a także dawnymi radzieckimi kosmonautami, artystami moskiewskiego Cyrku Wielkiego czy filmowcami. Chciałem mocno podkreślić, że dla Jana Pawła spotkanie z każdą religią, krajem, narodem i jego kulturą dokonuje się przede wszystkim poprzez spotkania z konkretnymi osobami, ludźmi, którzy współtworzą wszystkie powyższe bosko-ludzkie ekumeny.

Można tylko ubolewać, iż do tej pory nie miało miejsca spotkanie Jana Pawła z patriarchą Moskwy i Wszechrusi. Aleksij II Simanskij powtarza bowiem od 1991 roku, że główną przeszkodę stanowi „prześladowanie prawosławnych przez grekokatolików na Ukrainie Zachodniej” oraz „prozelityzm rzymskiego katolicyzmu na kanonicznych terenach Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej”, czyli w Federacji Rosyjskiej, Kazachstanie... Z punktu widzenia Patriarchatu Moskiewskiego są to rzeczywiście fundamentalne problemy i ani w Watykanie, ani w Polsce nie powinno się w ich obliczu wzruszać lekceważąco ramionami.

Jednak z pewnością właśnie po spotkaniu Jana Pawła z Aleksijem Rzym i Moskwa przybliżyłyby się znacznie ku rozwiązaniu także tych problemów. Trzeba tu bowiem przypomnieć, że moskiewski Patriarcha wcale nie zamyka oczu na ekumenizm rzymskiego Papieża. W wywiadzie dla „Corriere della Sera” (3 VIII 2000) z uznaniem mówił o jego wkładzie w dzieło zbliżenia Kościołów chrześcijańskich. 14 IV 2001 roku w Wielką Sobotę wyraził radość z faktu, iż w pierwszym roku Trzeciego Milenium prawosławni i katolicy świętują Wielkanoc akurat w tym samym dniu, co ma stanowić „dobry znak” dla ekumenizmu.

29 VII 2000 w Castel Gandolfo

Nieco ponad miesiąc od wykładu moskiewskiego miałem możliwość osobistej rozmowy z Janem Pawłem II na temat sytuacji we współczesnej Rosji i na Ukrainie. Podczas kolacji była mowa o dwóch rosyjskich Władimirach, różnych co do kalibru: Putinie i Sołowjowie, o Dostojewskim (dowiedziałem się, iż Jan Paweł czyta go pilnie od czasów krakowskich), Irinie Iłowajskiej-Alberti („Wszystkie »rosyjskie audiencje« to jej zasługa. Rosjanie jeszcze zobaczą, kogo utracili”), o profesorze Ryszardzie Łużnym („Młodo umarł, byli tu u mnie razem z Marysią Bobrownicką [towarzyszka z lat studiów Jana Pawła – G.P.], zaraz jak tylko wybuchła »Solidarność«„). Papież wspomniał jeszcze Łemków w Polsce, odpowiadał żywo na moje pytanie o greckokatolickiego mitrata z Krakowa Mikołaja Deńkę, z którym spotykał się w latach 60. i 70. Zainteresował się etymologią rosyjskiego słowa licznost, gdy mowa była o rosyjskim przekładzie jego Osoby i czynu. Wspomniał wreszcie Białoruś i zadał nawet pytanie o status białorutenistyki w polskich uczelniach.

W Castel Gandolfo wspominałem też o sympatii, jaką darzy Papieża wielu Rosjan. „No tak, ale pan się porusza w specyficznym środowisku”. Ja na to, iż żywo zainteresowana Papieżem jest także rosyjska młodzież. Wtedy Jan Paweł – wyraźnie wzruszony – przypomniał liturgię na Jasnej Górze 15 VIII 1991 roku podczas III Światowego Dnia Młodzieży, na którą przybyło i zgotowało mu entuzjastyczne przywitanie siedemdziesiąt tysięcy młodych pielgrzymów ze Związku Radzieckiego. Byli wśród nich wyznawcy prawosławia i katolicy, zarówno „łacińscy”, jak i „greccy”, Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Litwini i Polacy, ongiś wywiezieni w głąb stalinowskiej Rosji i do dzisiaj tam trwający, nawet jeśli ich państwo nazywa się teraz Kazachstan... Papież zainteresował się również wiadomością, iż w dniu jego osiemdziesiątych urodzin 18 V 2000 roku rosyjska prasa, telewizja i radio chórem mówiły o Janie Pawle II obiektywnie, a nawet z życzliwością. Nazajutrz podczas modlitwy Anioł Pański przywołał postać i dzieło rosyjskiego ekumenisty Władimira Sołowjowa, na dwa tygodnie przed setną rocznicą śmierci rosyjskiego myśliciela († 13 VIII 1900):

Chrześcijaństwo nie może być zredukowane do żadnej doktryny (...), bo przecież Chrystus, centrum chrześcijaństwa, jest żywy, a Jego obecność stale odnawia ludzkie stworzenie i kosmos. Tę prawdę o Chrystusie głosi się dzisiaj z mocą. Podobnie w XIX stuleciu broniło jej odważnie wielu świadków wiary i wielkich myślicieli chrześcijańskich. Spośród nich chciałbym wspomnieć Władimira Sołowjowa, którego setna rocznica śmierci przypada właśnie w tych dniach. Wspominając wielką mądrość tego Rosjanina, który proroczo przestrzegał przed dramatem podziału między chrześcijanami i głosił palącą potrzebę ich jedności, chciałbym zaprosić do modlitwy, aby wierzący w Chrystusa na Wschodzie i Zachodzie mogli jak najszybciej odnaleźć swą pełną komunię2.

„Papież z Polski”

Jan Paweł II prosił kiedyś w rozmowie z André Frossardem, aby nie nazywano go „polskim papieżem”, lecz „papieżem z Polski”. Tym samym wskazał na różnicę między „polskim nacjonalizmem” a swym „słowiańskim nauczaniem”, które jest z ducha proeuropejskie. Mówił o dwóch uniwersalnych konsekwencjach swego pochodzenia. Po pierwsze, w kraju jego przodków – już od czasu Kazimierza Wielkiego, a potem w okresie polsko-litewsko-ukraińskiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, którą Jan Paweł lubi nazywać „Rzeczpospolitą Wielu Narodów” – spotkały się ze sobą dwie tradycje i kultury chrześcijańskie: zachodnia, mająca swe centrum w Rzymie, i wschodnia, wywodząca się z Konstantynopola. Po drugie, jak stwierdził Jan Paweł, Polska nie znała stosów. Tę myśl rozwijał w odniesieniu do osoby Pawła Włodkowica i króla Zygmunta Augusta: „Druga implikacja polskości, która również ma swe korzenie w doświadczeniu historycznym, to szczególny stosunek do sprawy wolności sumienia i religii. Znalazło ono wyraz już na Soborze w Konstancji w 1414 roku, w wystąpieniu Pawła Włodkowica, rektora uniwersytetu krakowskiego, który przeciwstawiał się nawracaniu na wiarę chrześcijańską przy pomocy miecza (...). W okresie reformacji, która znajdowała zwolenników również w Polsce, król Zygmunt August wypowiedział znamienne zdanie: »nie jestem królem waszych sumień« – czemu odpowiadał cały przebieg wydarzeń. Polska – w odróżnieniu od krajów Zachodu – pozostawała państwem, w którym »nie było stosów«. Afirmacja wolności w odniesieniu do tego, co najbardziej wewnętrzne w człowieku, należy więc do dziedzictwa papieża z Polski”.

Pewnie i to zostanie przypomniane pod koniec czerwca 2001 roku w zachodnioukraińskim Lwowie i we wschodnioukraińskim Kijowie. Dodajmy na koniec, że doszukiwanie się wszelkiego „kontekstu politycznego” będzie tu nie na miejscu, gdyż Jan Paweł II – Papież bez wątpienia z Polski – jest przecież także następcą Jana XXIII, czyli duchowym spadkobiercą i cierpliwym kontynuatorem ekumenicznych i ponadnarodowych tradycji Drugiego Soboru Watykańskiego. Zapowiadana pielgrzymka będzie zapewne dobrym początkiem ekumenicznego, miejmy taką nadzieję, XXI stulecia.

Przypisy

1 Niektórzy mówią, że sześć, a są tacy, co powiadają nawet o siedmiu... To się jednak zmienia nieomal z dnia na dzień i w chwili, gdy piszę te słowa, ich liczba może się zwiększyć lub zmniejszyć.

2 „L’Osservatore Romano”, 31 VII-1 VIII 2000, s. 5 (wyd. wł. – tłum. moje).