Grzegorz Przebinda

Dlaczego Moskwa nie wyruszyła na wojnę z Husajnem?

Zdrowy rozsądek Putina

Wojna w Iraku nie zmieniła polityki Rosji wobec USA. Niesłusznie pisano o „zakręcie Putina” i końcu dwutorowej taktyki, w której Kreml najpierw krytykuje Waszyngton, by później opowiedzieć się za współpracą. Tymczasem strategia Moskwy była racjonalna: starała się nie dopuścić do rozpoczęcia inwazji, a nazajutrz po niej zaczęła protestować. Nigdy jednak nie rozważała zerwania zapoczątkowanego po 11 września 2001 r. partnerstwa z Ameryką.

By zrozumieć negatywną postawę Rosji wobec wojny, trzeba też analizować opinie prezydentów, rządów i parlamentów wszystkich państw Europy i Azji, które sprzeciwiały się amerykańskiej interwencji.

Cztery „państwa atomowe” i GUUAM

Także i tutaj widać było wyraźnie, że stosunek do wojny państw takich jak Chiny, Indie i Pakistan był jednoznacznie negatywny. Różnił się tylko szczegółami i żywiołowością protestu. Czyżby więc antywojenna postawa Indii i Pakistanu dowodziła, że na subkontynencie indyjskim został wreszcie uczyniony pierwszy krok ku zgodzie dwóch wrogich dotąd państw i religii? A czy podobne stanowisko Chin i Rosji miałoby z kolei dowodzić, że tworzy się na naszych oczach drugi biegun porządku światowego – oś chińsko-rosyjska, skierowana przeciw Ameryce?

Nic z tych rzeczy. Każdy z wymienionych krajów posiada swe własne interesy geopolityczne i starał się je choćby częściowo zrealizować przy okazji wojny na Bliskim Wschodzie. Pakistan, jako kraj muzułmański zawsze będzie sojusznikiem państw Ligi Arabskiej, choćby jego rząd był proamerykański. Indie z kolei, choć same walczą u siebie z islamskim ekstremizmem, zwróciły od razu uwagę na „nielegalność interwencji” z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Bały się one także, co naturalne, kaszmirskich fundamentalistów.

Na tę samą „nielegalność” amerykańskiej operacji zwróciły uwagę Rosja oraz Chiny, które – trzeba to podkreślić – zaprotestowały najszybciej. W postawie Pekinu odzwierciedliły się dwie obawy: lęk przed wzmocnieniem potęgi gospodarczej USA oraz strach, czy wojna nie przeniesie się w przyszłości do Korei Północnej. Tym ostatnim „faktem potencjalnym” martwią się jeszcze Indie, Pakistan i przede wszystkim Moskwa.

Federacja Rosyjska boi się także, aby USA nie zaatakowały Iranu – wtedy bowiem bezpowrotnie rozwiałyby się złudzenia Putina, co do utworzenia osi RAI (Rosja, Armenia, Iran), która miałaby stanowić przeciwwagę dla proamerykańskiej osi GUUAM (Gruzja, Ukraina i Uzbekistan, Azerbejdżan i Mołdawia). Trzeba jednak powiedzieć, że w czasie, gdy ta pierwsza oś jeszcze przed wojną miała charakter teoretyczny i nigdy nie wykroczyła poza gabinety polityków, druga – mniej więcej od dekady – jest faktem. Jej realność została ostatnio wzmocniona szybkim zdobyciem Bagdadu przez wojska amerykańskie.

Zakręty czy kontynuacja?

Ulegaliśmy ostatnio w Polsce złudnemu skróceniu perspektywy na temat postawy Rosji wobec wojny z Irakiem. 27 marca, dzień po słynnej wypowiedzi rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Igora Iwanowa, który oświadczył w Radzie Federacji, iż „Amerykanie pragną totalnie zniszczyć Irak”, a „Rosja będzie się domagać w ONZ natychmiastowego zakończenia wojny”, nasze największe gazety ogłosiły: mamy do czynienia z „zakrętem Putina”. To jest ewidentna „zmiana polityki rosyjskiej wobec USA” (Wacław Radziwinowicz w „GW”). Mówiono o „antyamerykańskiej gorączce w Moskwie” i o tym, że w Rosji po raz pierwszy użyto słowa „agresja” wobec interwencji USA w Iraku (Sławomir Popowski w „Rzeczpospolitej”). Bo i rzeczywiście, państwowa telewizja rosyjska – zgoła inaczej niż w pierwszych dniach wojny – informowała o wydarzeniach w Iraku w duchu retoryki „antyimperialistycznej”. ORT, która jeszcze niedawno pokazywała na żywo wręczanie Oscarów w Hollywood, teraz uderzyła w tony antyamerykańskie. Także telewizja RTR mówiła z oburzeniem o „koalicji okupantów”, pokazując z satysfakcją antywojenne wystąpienia lauretów Oscarów (tak samo postępowały prywatne stacje niemieckie i francuskie).

Czy jednak te obrazki winny były stać się podstawą przekonania, że Rosja zmieniła front? Czy 26 marca 2003 r. nastąpiła rzeczywiście gruntowna zmiana polityki Putina wobec Ameryki? Niektórzy ogłosili już koniec taktyki dwutorowości, na mocy której Rosja najpierw krytykuje postępowanie USA wobec Iraku, by zaraz potem opowiedzieć się za utrzymaniem partnerstwa z Ameryką. Czy niezbyt twarda mowa Iwanowa mogła być uznana za wstęp do takiej zmiany strategii Rosji? Sądzę, że nie.

Ratowanie interesów

Wbrew temu, co pisały rodzime gazety, nie było dwóch taktyk Rosji wobec konfliktu w Iraku. Strategia była jedna, ale za to dynamiczna. Przed wybuchem wojny Rosja starała się nie dopuścić do jej rozpoczęcia, nazajutrz po inwazji zaczęła protestować – tak samo zresztą jak Chiny, Indie, Pakistan, Niemcy, Francja, Belgia, Norwegia, Szwecja, Finlandia – ale nigdy sieriozno nie rozważała zerwania partnerstwa z Ameryką, zapoczątkowanego po 11 września 2001 r.

Zaraz po „fatalnej wypowiedzi” Iwanowa Moskwa rozpoczęła kampanię o zabezpieczenie swych interesów w Iraku po wojnie. Co jeszcze można było wtedy ratować z punktu widzenia interesów Kremla? Raczej niewiele. Przypomnijmy, że Saddam był winien Moskwie osiem miliardów dolarów. Bezpowrotnie przepadły maszyny i technika oraz biura rosyjskich przedstawicielstw. Nie będzie też dla Moskwy zysku z wydobycia ropy naftowej w Iraku – po wojnie ceny tego surowca na rynku światowym spadną, na czym Rosja bardzo straci, gdyż sama sprzedaje ropę w ilościach ponadhurtowych. Zdarzyła się tu, poza wszystkim, historia dość zabawna. Oto rosyjski koncern „Energopromstroj-1” w pierwszych dniach wojny skierował do sądu arbitrażowego Moskwy pozew przeciwko rządowi USA. „Wielki koncern” chciał uzyskać rekompensatę za straty w wysokości 19 mln dolarów, spowodowane wybuchem wojny w Iraku.

W Polsce słychać było głosy, że gdyby Rosja przyłączyła się do Ameryki, mogłaby odnieść zyski z tej wojny. Jednakże takie „przyłączenie” było, jest i nadal będzie z gruntu niemożliwe – z przyczyn historyczno-geopolitycznych. W Rosji każde dziecko podświadomie czuje, że Ameryka jest rywalem i nie wolno walczyć obok niej ramię w ramię. Taka świadomość będzie istnieć przynajmniej do końca pierwszej dekady XXI w. Zarazem ciekawe i optymistyczne jest to, że coraz silniejsze staje się też w Federacji Rosyjskiej przekonanie, iż nie opłaca się dziś walczyć przeciwko Amerykanom.

To prawda, że sporo Rosjan średniego pokolenia posiada antyamerykańską mentalność Giennadija Ziuganowa, szefa Komunistycznej Partii Rosji, którego zdaniem każda militarna akcja USA stanowi naruszenie rosyjskich interesów. Ta mentalność nie jest obca Putinowi. Gdyby więc wojna się przedłużała, do głosu dochodziliby właśnie ziuganowowcy. Być może nawet tacy ludzie, jak Siergiej Karaganow, przewodniczący rady Polityki Zagranicznej i Obronnej FR, który wyraził nadzieję, iż USA zapadną się na długo w pustynie Iraku. To byłby, jego zdaniem, dobry wstęp do odbudowy „ojczystego kraju” na skalę imperialną.

Na szczęście dziś w Rosji mało kto wierzy w podobne utopie. Federacja Rosyjska po wojnie na Bałkanach i po niepowodzeniach w kampanii czeczeńskiej systematycznie traci złudzenia, co do swej mocarstwowości. Obecnie raczej boi się ona Ameryki, a jest to, dodajmy, obawa połączona z respektem. Takie iunctim nie może dziwić, gdyż ani Rosja carów, ani ZSRR sekretarzy generalnych, ani nawet proprezydencka Rosja nigdy nie potrafiły wyrażać respektu inaczej.

Dziś Rosjanie chcą ponownie postawić sprawę Iraku na forum ONZ. Z jednej strony jest to dowód, iż nie posłuchali Władimira Żyrinowskiego, który już w pierwszym dniu wojny ogłosił urbi et orbi – upadek ONZ i początek kolejnej wojny światowej. Zwróćmy uwagę na nietypową dla dwudziestowiecznych Rosjan świadomość prawną, która przejawiła się na początku XXI w. w obliczu irackiego konfliktu. Tu warto przywołać słowa Grigorija Jawlińskiego z 20 marca, które i po zdobyciu Bagdadu nie straciły na aktualności: „Trzeba ograniczać liczbę ofiar, dążyć do jak najszybszego zakończenia wojny. Gdy konflikt zostanie zakończony, wtedy sytuacja wróci do norm prawnych. Tak już bywało nieraz po drugiej wojnie światowej i po utworzeniu ONZ. Nasz kraj winien zachować partnerskie stosunki z Europą i USA. (...) Istnieje wiele reżimów dyktatorskich, które dążą do posiadania broni masowej zagłady. Nie wolno za każdym razem rozpoczynać wojny dla ich rozbrojenia”. Innymi słowy, trzeba je „obezwładniać” dużo wcześniej, nim taką broń zdołają posiąść.

Partnerstwo nieustające

Wieczorem 2 kwietnia Władimir Putin mówił w Tambowie: „Z przyczyn politycznych i ekonomicznych Rosja nie jest zainteresowana porażką USA w Iraku. Jesteśmy z kolei zainteresowani tym, aby przenieść ten problem na forum ONZ”. To dowód zdrowego rozsądku prezydenta Federacji Rosyjskiej, jaki objawił się w jeszcze dobitniej zaraz po zdobyciu Bagdadu. Putin powiedział wtedy m.in.: „Dobrze, iż odsunięto od władzy reżim Saddama Husajna. Zawsze mówiliśmy, że tak właśnie miało być”.

Nie wymagajmy na razie od Federacji Rosyjskiej i jej prezydenta większych deklaracji. Rosja nie jest już, na szczęście dla siebie i sąsiadów, potęgą światową, długo jednak pozostanie mocarstwem regionalnym. I nadal będzie odgrywać istotną rolę w kształtowaniu polityki w Azji Średniej, na Kaukazie, w Europie Zachodniej, Środkowej i oczywiście Wschodniej. Świadomość tej „misji”, obok aspektu ekonomicznego, była chyba w Rosji najważniejszym czynnikiem kształtującym jej postawę wobec wojny z Irakiem. Dodajmy, że na euroazjatyckim Wschodzie ważnym efektem tej wojny będzie coraz bardziej pełzający i nieuchronny rozkład Wspólnoty Niepodległych Państw.

Na koniec warto podkreślić dla sprawiedliwości, iż w ostatnich tygodniach Federacja Rosyjska i Putin zachowali się w dramatycznej dla świata sytuacji znacznie bardziej racjonalnie aniżeli Francja z Chirakiem i Niemcy ze Schröderem. Moskwa przełamuje teraz swe kompleksy imperialne, podczas gdy rządy Francji i Niemiec nadal pragną budować swój europejski image na banalnym antyamerykanizmie.