Grzegorz Przebinda

Adama Pomorskiego „Sceptyk w piekle”

Piekło pisarzy Rosji

Już we wstępie do swej księgi o dziejach ideowych literatury rosyjskiej Adam Pomorski objawia się jako tytułowy sceptyk w piekle. Było mu przecież dane – jako czytelnikowi, badaczowi i tłumaczowi literatury rosyjskiej – zwiedzić inferno Dostojewskiego, Achmatowej, Zamiatina, Brodskiego.

Dodajmy, że nie chodzi tu o piekło wewnętrzne duszy ani o otchłań pozagrobową. Przedmiotem opisu jest „piekło rosyjskie” znajdujące się po tej stronie bytu. Posiada ono wymiar polityczny i społeczny, a odniesienia do „tamtego świata” istnieją tu wyłącznie na poziomie stylu i metafory.

Państwo i antypaństwo

Mowa więc o przestrzeni „diabelskiej”, ale stricte historycznej, budowanej od trzech stuleci w Moskwie i w Petersburgu przez carów i biurokratów, patriarchów i heretyków, terrorystów i policmajstrów, ochranę i bolszewików. Pisze Pomorski: „Nigdzie tak ściśle jak w piekle społeczny byt nie określa świadomości. Chyba jednak ewenementem w kręgu kulturowym nowoczesnej Europy jest rosyjska tradycja postrzegania własnego państwa jako piekła”. A i anarchizm, dodajmy, nigdzie nie przyjął tak skrajnie radykalnej i eschatologicznej postaci, jak w Rosji drugiej połowy XIX wieku, choćby za sprawą Bakunina. Wojował on bardzo dzielnie – i to nie tylko w książkach, ale i na barykadach Drezna i Paryża – z państwem jako despotią i jego żołdakami.

Pomorski przywołuje ze zrozumiałą sympatią opinie Bakunina z pracy „Federalizm, antyteologizm i socjalizm”, gdzie państwo ze stałą armią jawi się jako „wytwór Niemca”, „cywilizowanej bestii, sługusa z przekonania i kata z powołania”. Bestia taka, łącząca w sobie „wykształcenie z chamstwem, chamstwo zaś z męstwem, systematyczność z bestialstwem, a bestialstwo ze swoistą uczciwością”, „wyrżnie czy zmiażdży dziesiątki, setki, tysiące ludzi na najlżejsze skinienie zwierzchności”.

Wojny i rewolucje po Bakuninie, zarówno te „niemieckie”, jak i te „rosyjskie”, dowiodły, że już w XIX wieku trzeba było bić na trwogę... Rosyjski anarchista napisał także, znowu nie bez racji, że idealiści – w istocie przecież religijni Europejczycy – starając się nadać „charakter boski rzeczom ludzkim”, doprowadzili do „zwycięstwa brutalnego materializmu”... Święta racja, ale i sam autor tych słów winien być uznany za jednego z ideowych współtwórców piekła w XX-wiecznej Rosji. Czyż to nie on powiedział w traktacie „Imperium knuto-germańskie”, idąc śladami Feuerbacha i Marksa, że „człowiek tylko wtedy odzyska swoją wolność, godność i pomyślność”, gdy zdoła „odebrać Niebu dobra, jakie zrabowało ziemi, i Ziemi je przywrócić”?

A bolszewicy w XX wieku, posłuchawszy tej rady, zatrzymali się w pół drogi – ogołociwszy niebo z dóbr, nie ofiarowali w zamian niczego dobrego ani ziemi, ani człowiekowi.

Chirurdzy i małpy

Jak doszło w Rosji do tego, że budowaniu i utrwalaniu Polizeistaat sprzyjali i jego władcy, i burzyciele? Wszystko zaczęło się, jak dowodzi autor „Sceptyka”, w połowie XVII wieku, od reform cerkiewnych patriarchy Nikona. Racjonalne, ale brutalnie wprowadzone – doprowadziły do rozszczepienia społeczeństwa na dwie wrogie frakcje: modernistów i tradycjonalistów. Pierwsi w XVIII wieku zaczną tworzyć państwo absolutystyczne i imperium, drudzy będą określać działania pierwszych mianem „szatańskich”.

Cara Piotra Wielkiego, który w sferze cywilizacyjnej kontynuował dzieło Nikona, równie jak on brutalnie, starowiercy uznali za Antychrysta. Pomorski wypomina Piotrowi, że „skwapliwie jął zabiegać o swój diaboliczny, jak by się dziś rzekło, image. Składały się nań i sekularyzacyjne bluźnierstwa, i dworskie inscenizacje czarnych mszy, i kalwińska herezja (zarzucali mu ją hierarchowie Kościoła, który po likwidacji patriarchatu podporządkowany został biurokratycznej władzy państwa)”.

W czasie jednej z gigantycznych popijaw, chcąc wydrwić obyczaje i instytucje Kościoła katolickiego, car powołał na swym dworze Najbardziej Pijany Sobór. Był tu więc i „papież” uosobiony przez diaka Nikitę Zotowa, i „patriarcha”, a nawet „król polski” w postaci stolnika Iwana Buturlina. Ciekawe, że podobne mistyfikacje uprawiał już Iwan IV Groźny, a w XX wieku jego maskę przymierzy Józef Stalin (w latach 30. powoływał się na Piotra, po wojnie już na Iwana). Pomorski przypomina, że wszyscy ci trzej władcy gwałtownie zwalczali w Rosji „tradycjonalizm”. Jednakże w imię „modernizmu” stworzyli piekło jeszcze gorsze, ponieważ lubili „rzeźbić siekierą w ludzkim mięsie”.

Myślenie i działanie ideologiczne charakteryzowało się w Rosji dynamiczną zmiennością biegunów. Niebo albo otchłań istniały w utopiach i antyutopiach, kulturze oficjalnej i heretyckiej, słowianofilstwie i okcydentalizmie, narodnictwie i marksizmie. Nie trzeba dodawać, że piekło było zawsze sytuowane po „ich” stronie, a raj po „naszej”...

Autor „Sceptyka” uważa, że bolszewickie ludobójstwo w ZSRR to efekt „importu nowoczesnej cywilizacji-rewolucji” (czyli nie owoc tradycji rodzimej). Można by ten pogląd uznać, ale tylko ze świadomością, że pomysły zachodnie zawsze zyskiwały w Rosji nowe oblicze. Dostrzegł to już Dostojewski, pisząc z sarkazmem o „ideach”, które w Europie leżą spokojnie na ulicy, a przeniesione do Rosji uzyskują status epokowych programów naprawczych. Mogło mu chodzić o darwinizm zastosowany w sferze społecznej. A zauważmy, że marksistowska „walka klas” doprowadziła w Rosji po 1917 roku do rezultatów zgoła przeciwnych niż darwinowski „dobór naturalny” w przyrodzie. Dokonała się tam bowiem przemiana człowieka w... małpę.

Jednym z bohaterów „Sceptyka w piekle” jest przenikliwy ironista i pisarz Michaił Zoszczenko, autor utworów odbijających koszarową mentalność homo sovieticus. W 1945 roku napisał opowiadanie dla dzieci „Przygody małpy”, gdzie postawił tytułowe zwierzę ponad człowiekiem radzieckim. W 1946 roku zaatakował go za to Żdanow w słynnym referacie: „Przedstawia on ludzi radzieckich jako wałkoni i jako pokraki, jako ludzi głupich i prymitywnych... powierza małpie funkcję najwyższego sędziego naszych porządków społecznych... Małpa przedstawiona jest jako pierwiastek rozumu, oceniający postępowanie ludzi. [To] potrzebne było Zoszczence, aby wysnuć nikczemny, zatruty jadem antyradziecki małpi wniosek, że lepiej żyć w ogrodzie zoologicznym niż na wolności i że w klatce lżej oddychać niż wśród ludzi radzieckich”.

Kierkegaard, Bigda i Brodski

Pomorski pokazuje, jak w zdegradowanej rzeczywistości można było jednak zachować godność i uczucia ludzkie. Nie poszukuje odpowiedzi u żadnego z utopistów czy ideologów, lecz jedynie u tych przedstawicieli rosyjskiej literatury pięknej, zwłaszcza XX stulecia, którzy poprzez ironiczną postawę wobec rodzimego piekła przyczyniali się do jego zakwestionowania.

Kolejne eseje dotyczą Puszkina, Dostojewskiego, Bunina, Wołoszyna, Riemizowa, Gumilowa, Achmatowej, Waginowa i Brodskiego. Ostatni artykuł opowiada, jak młoda Rosja – dzięki takim pisarzom jak Wieniedikt Jerofiejew, Ludmiła Pietruszewska, Tatiana Tołstoj, Wiaczesław Pjecuch, oraz utalentowanym malarzom „niefiguratywnym” (wymieńmy choćby Oskara Rabina i Dmitrija Prigowa) – już w latach 70. zaczęła wychodzić poza materię i ducha sowietyzmu.

Krzyżuje się w tej książce wiele wątków, idee z różnych przestrzeni i epok. Są tu odniesienia do sfery politycznej, estetycznej i filozoficznej. Autor pisze o Rosji, o „Fauście”, którego tłumaczył, ale i o Dantem. Motto do tytułowego artykułu pochodzi z „Albo-albo” Kierkegaarda w przekładzie Iwaszkiewicza: „Byłoby niewątpliwie szczytem komizmu, gdyby się przypadkowemu indywiduum pozwoliło powziąć uniwersalną ideę, że jest ono oswobodzicielem całego świata”. Czy to aby nie brzmi jak aktualna – niestety, również w Polsce i całej Europie XXI wieku – groźba zaistnienia jakiegoś „nowego człowieka”, „nadchodzącego chama”, którego widział Mereżkowski już po 1905 roku? Czy to nie przed nim, Mateuszem Bigdą, przestrzegał przed wojną Kaden-Bandrowski?

Pomorski przypomina, że podobne „gęby” widywał też Aleksander Błok. W 1911 roku nieomal zmysłowo przekazał nam zapach nadchodzącego bolszewizmu: „Wysiadam z tramwaju (żeby pić na Dworcu Carskosielskim). Przy drzwiach siedzą – kobieta, która kryje twarz w skunksowym kołnierzu, dwóch starszych mężczyzn niewiadomego stanu społecznego. Stojąc przy drzwiach słyszę rechot, zaczynam rozróżniać słowa: »wiisz go... jaki... pewnie... artys...«. Zieleniejąc ze złości, odwracam się i napotykam dwa bezczelne, uważne i z rozbawieniem rechocące spojrzenia. Mamrocę – wy co, pijani? – wysiadam, dalej słyszę za sobą beztroski rechot. (...) Te upiory wiją się wokoło mnie już od tygodnia – zewsząd wyziera straszna gęba, jakby chciała powiedzieć: »Aaa, toś ty taki?«...”.

Josif Brodski to jeden z tych bohaterów książki, dzięki którym „bunt mas” nie uzyskał spodziewanej skuteczności. Historia poety zaczyna się od „sprawy leningradzkiej” z lat 1963-64. Oskarżyciel publiczny nazwał wtedy Brodskiego „niebieskim ptakiem, pasożytem, mazgajem i kundlem”, który zapomniał, że tworzenie wierszy winno być dla narodu tak użyteczne, jak konstrukcja obrabiarek i uprawa żyta. Pomorski celnie konstatuje: „Sprawy tej poeta może »nie pamiętać«, jak sam stwierdza, nie umniejsza to jednak jej znaczenia dla rozwoju osobowości Brodskiego. To raczej sam rozwój odsuwa tę sprawę w niepamięć: Brodski to uderzająco zdrowa psychika, bez resentymentów. Gdyby na tamtej sprawie się zatrzymał, gdyby ją ustawicznie przez ćwierć wieku »pamiętał«, nie byłoby Poety”.

Zbyt gęsta forma

„Sceptyk w piekle” to skomponowany na nowo zbiór esejów i artykułów, które często były już publikowane w polskich edycjach pisarzy rosyjskich. Kto czytał przekłady Pomorskiego, równie urzekające jak oryginały – Gumilowa, Waginowa, Lifszyca, Wołoszyna, Szałamowa, oberiutów, Dostojewskiego – ten wie, że jest to przestrzeń odrębna, wymagająca specjalnego opisu. Pomorski posiada także swój oryginalny styl badawczy, „nieakademicki”, jak sam pisze, ale przez to wcale nie bardziej prosty lub łatwiejszy w odbiorze.

Miałem wrażenie, że wiele fragmentów konstruował autor poniekąd dla siebie: myśl rozwichrzona jak Ruś na wietrze, dygresyjna wielowątkowość narracji, mieszanie rzeczy istotnych z drobiazgami, nie mówiąc już o „silva rerum” w formie. Bywa to gra postmodernistyczna na granicy czytelniczej wytrzymałości. O Brodskim: „Nie tyle owe drwa w piecu, ile ciepło niewypierzonej wyobraźni grzało go w szarzyźnie ubóstwa”. Albo: „Siła woli, która nie pozwala jestestwu obrócić się w nicestwo, jest tragiczna: określa osobę przez to właśnie, że przyrodzonemu jej nicestwu przeciwstawia granicę w transcendencji – w absolutnym zaprzeczeniu wszelkiego nicestwa”.

Lecz kto się przez tę powłokę przebije, dotrze do sensów głębokich. Każdy tekst wart jest żmudnej lektury i namysłu. Bunin, jak pisze Pomorski, miał „złe oko”, czyli „ostrość okrutnie drobiazgowego widzenia swego miejsca i samego życia w przyrodniczym, zmysłowym jego kształcie”. Jako „fenomenalista” przebywał „w sferze natury, a nie kultury”. Dlatego człowiek XX stulecia, doświadczony przez historyczne piekło, widzi „słabość Buninowskiej filozofii sztuki i filozofii człowieka”.

Wnikliwy esej o Wołoszynie, który „na widok pełnego stołu gotów był przerwać najgorętszy spór metafizyczny”, kończy się tragicznie, ale i pięknie: „W sierpniu 1932 roku astma wraz z powikłaniami (zapalenie płuc) przyniosła temu kochającemu życie człowiekowi pożądaną śmierć. Miał lat pięćdziesiąt pięć i wygląd starca. Z cudem graniczy fakt, że druga żona poety, Maria Wołoszyna (1887-1976), dozgonnie oddana pamięci męża, w najstraszniejszych latach stalinowskiego terroru i wojny zdołała ocalić dom i bezcenne archiwum. Dożyła swych lat jako kustosz muzeum utworzonego w Domu Poety”.

Rówieśnikiem Wołoszyna był Riemizow, autor „Rusi wichrem niesionej”, który jednak wyemigrował z Rosji i dożył we Francji aż 1957 roku. Prozę Riemizowa należy czytać na głos, twierdził Józef Czapski, tak tylko można ocalić jej warstwę brzmieniową i rytm frazy. Czapski powiadał, że „wystarczy się trochę w ten świat zanurzyć”, żeby „poczuć dźwiękowe ubóstwo słów własnych... spłycenie gładkimi, wytartymi, już tysiąc razy bezmyślnie powtarzanymi zwrotami”. Poprzez „skaz”, czyli mowę potoczną, a nawet plebejską, Riemizow potęguje efekt dystansu i wskazuje na substancjalnie odmienne widzenie świata przez narratora i przez samego twórcę.

Kolejnym bohaterem książki Pomorskiego jest Jewgienij Zamiatin, ukazany jako „wieczny heretyk”, który zwracał ostrze swej ironii przeciwko odczłowieczającej ideologii przełomu XIX i XX wieku. W antyutopii „My” przedstawił wizję spełnionej totalitarnej apokalipsy, opartej na kulcie cywilizacji zabijającym naturalne instynkty człowieka oraz kolektywizmie sterowanym odgórnie i tłumiącym wolność osoby.

Ale najbardziej odkrywczy wydaje się obszerny tekst o Achmatowej, gdzie jej wczesna twórczość zostaje objaśniona w kontekście późniejszych tragicznych wydarzeń, poprzez pryzmat dojrzałych utworów poetki – sztuki „Enuma elisz” i „Poematu bez bohatera”. Ona sama tak pisała w 1924 roku o „dantejskości” swej Muzy:

Gdy późną nocą na jej przyjście czekam,
Znika świat cały, bo i cóż mi po nim? (...)
I oto wchodzi. Biały całun na niej,
Już go odrzuca, wzrokiem mnie przeszyła.
Pytam: „Dantemu strony »Piekła«, Pani,
Tyś dyktowała?” Rzecze: „To ja byłam”.
(tłum. Anatol Stern)

W eseju „Gumilow i sroczość” Pomorski stawia odważnie obok siebie ojca akmeizmu i Edmunda Husserla. O wszystkich zresztą rosyjskich akmeistach autorytatywnie twierdzi, że byli w swej twórczości bliscy fenomenologii, czyli „ejdetyczni”. Istota zawsze miała górować w ich poezji nad impresyjnością zjawisk i nad psychiką bohaterów oraz podmiotu lirycznego.

Czy jednak wolno nam używać tak abstrakcyjnych terminów do opisu cudownych w swym konkrecie wierszy Achmatowej i Mandelsztama? Dla nich ważny był przecież nie abstrakcyjny „sens życia”, nie transcendentne i odległe od człowieka idee i formy, lecz samo życie – piękne, zmysłowe i dobre. Z młodego Osipa Mandelsztama:

Dano mi ciało – cóż ja z nim uczynię,
Takim jedynym – i moim jedynie?
Ta cicha radość – życie, oddychanie -
Komu, powiedzcie, mam dziękować za nie?
(tłum. Maria Leśniewska)

To prawda, że akmeizm w Rosji był przejawem tęsknoty za światową kulturą, ale właśnie ta kultura potrafiła w czasach nowożytnych zrozumieć człowieka zarówno w jego duchu, jak i cielesności. A do tej ostatniej żadna fenomenologia, szczególnie ta Husserlowska, nie uzyska dostępu.

Nie zgadzam się z konstatacją Pomorskiego że „akmeizm to poezja esencji, a nie egzystencji”. Sądzę, że jest właśnie na odwrót – u Mandelsztama, u Achmatowej do Boga, do symbolu dochodzimy przez konkretną osobę i przez „tę rzecz”. Jeżeli Achmatowa pisze „Załamała ręce pod czarnym szalem”, to widzimy właśnie konkretną rękę i szal, a nie ideę. Jewgienij Rejn mówił kiedyś: „Akmeiści dali nam bardziej realną i konkretną formę. Dla nich róża była różą, a nie duchowym kwiatkiem. Tekst można podawać tylko przez konkretne rzeczy, te, które nas otaczają”.

Ale nie tylko o rzeczach zasadniczych mowa w tej książce. Dociekliwy i zawsze dobrze poinformowany autor lubi też uchylać rąbka tajemnicy w sprawach mniej istotnych. Dowiemy się na przykład od Pomorskiego – który powołuje się na wywiad Michnika z Isaiahem Berlinem – że podczas słynnej nocy spędzonej przez brytyjskiego liberała z Achmatową nie doszło między nimi do większych zbliżeń... Można odetchnąć z ulgą.

A piekła już nie będzie

Z poszczególnymi tezami Pomorskiego będą się zapewne spierać specjaliści od konkretnych nazwisk. Zawsze jednak powinni mieć świadomość, że w tekstach „Sceptyka w piekle” obowiązuje zasada z Giordana Bruna: „Se non é vero, é ben trovato”.

Mam tylko jedną wątpliwość. Czy autor nie rozszerzył zanadto publikowanych już wcześniej artykułów o wymiar „infernalny” i „sceptyczny”? Ilu Rosjan – przyjaciół Pomorskiego, tłumaczonych przez niego na polski – pogodziłoby się dziś z tezą, że ich młodość upłynęła w „piekle”, a jedynym ratunkiem był dla nich „sceptycyzm”? Albo że całe dzieje Rosji od Iwana Groźnego do 1991 roku to „czasoprzestrzeń infernalna”? Co innego otchłań Kołymy, z której zdołał się wynurzyć Szałamow, a co innego – mimo wszystko! – Rosja epoki Mikołaja I, nie mówiąc już o okresie Breżniewa.

Tak oczy owak imperium pogrążyło się w niebyt. Tamto piekło już nie istnieje, jednak sceptycy mogą się jeszcze i Rosji, i Polsce przydać. Choćby po to, żeby nie zapanowała teraz – mówiąc słowami autora – jakaś „zlumpenizowana bohema niedouków z półświatka”. Ale ostatecznie po co mamy Achmatową, Mandelsztama i Brodskiego, po co Rosjanie tłumaczą Miłosza, Szymborską i Różewicza, a Adam przekłada pięknie „Braci Karamazow”?

Do Warszawy i do Krakowa znowu przyjeżdżają z ochotą starsi i młodzi pisarze Rosji: Andriej Bitow, Assar Eppel, Wiaczesław Pjecuch, Władimir Salimon, Maks Amielin, Dima Bykow. Niektórzy – jak Andriej Bitow, autor „Domu Puszkinowskiego” – przybyli do nas w maju tego roku po trzydziestu latach przerwy, inni po raz pierwszy, ale nie ostatni.

Adam Pomorski, „Sceptyk w piekle. Z dziejów ideowych literatury rosyjskiej”, Warszawa 2004, Wydawnictwo Open. Niewybaczalny jest brak indeksu nazwisk i podstawowej choćby bibliografii. Szkoda też, że autor zrezygnował z przypisów, do których mogłyby trafić rzeczy mniej istotne, spowalniające wartką narrację książki.