Grzegorz Przebinda

Oby głosy Grigorija Jawlinskiego i Borysa Niemcowa nie zostały uznane za opinie zdrajców. Tu chodzi nie tylko o Czeczenię, lecz również o Rosję

Szturm nie przeciął węzła

rys. Andrzej Krauze

Aleksander Sołżenicyn w pracy „Jak odbudować Rosję?” (1990) przedstawił plan demontażu imperium sowieckiego i zastąpienia go przez Związek Rosyjski. Nie widział możliwości dalszego pozostawania Rosjan, Ukraińców i Białorusinów w jednym organizmie państwowym z Bałtami, Mołdawianami, Kazachami, z nacjami Azji Środkowej i Zakaukazia. Pisał: „... nie mamy sił dla kresów – ani sił gospodarczych, ani duchowych. Nie mamy sił na imperium! – i nie potrzeba, i zrzućmy je ze swych pleców, bo nas ono przygniata i wysysa, i przyspiesza naszą zgubę”. W 1991 roku cztery ówczesne związkowe republiki środkowoazjatyckie (Kirgizja, Uzbekistan, Turkmenia, Tadżykistan) i trzy zakaukaskie (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan) ogłosiły swą państwową niezależność.

Czeczeńska pamięć

Czeczeni – choć jest to jeden z najstarszych narodów Kaukazu Północnego – nie mieli tego szczęścia, co Azerowie, Ormianie i Gruzini. A przecież swe starania o niepodległość podjęli wcześniej i z większą determinacją. Przeszkodę stanowił autonomiczny, a nie związkowy status republiki, która na dodatek od 1957 roku pozostawała w jednym organizmie z Inguszetią. Przyczyna leżała jeszcze gdzie indziej. Czeczeni nie ukrywali, że chcą być nacją jednoczącą – wbrew Rosji – cały Kaukaz. W ich świadomości przetrwała pamięć o wydarzeniach dziewiętnastego i dwudziestego wieku. W obrębie wpływów rosyjskich znaleźli się w osiemnastym wieku za Piotra I, a po stu latach – w 1834 roku – rozpoczęli zbrojne powstanie przeciwko Rosji. Wojna imama Szamila zakończyła się co prawda jego klęską, ale Czeczeni po traktacie z 1859 roku uzyskali szczególny status wśród narodów imperium. Podczas rewolucji 1917 roku utworzyli Imamat Czeczenii i Dagestanu, podczas drugiej wojny światowej łudzili się, iż niezależność uzyskają z rąk Trzeciej Rzeszy. Potem był okres karnego zesłania przez Stalina pół miliona Czeczenów i Inguszów do Kazachstanu, Kirgizji i na Syberię. Za Chruszczowa pozwolono im powrócić. Okres Breżniewa to czasy rusyfikacji i wielkiej nędzy ekonomicznej Czeczenów i Inguszów.

Głos Sołżenicyna

Wiadomo, iż każdy Czeczen, „jeśli nie został wyklęty przez swój ród – musi znać przodków do siódmego pokolenia wstecz. Powinien do dwudziestego pierwszego” (Zofia Szmyd z Centrum Badań Wschodnich UW). Długo więc pamięta o doznanych krzywdach. Rosjanie z konieczności wiedzą dużo o charakterze Czeczenów, o ich zdecydowanej odmienności od innych narodów Federacji. Sołżenicyn w książce „Rosja w zapaści” pisze: „Z Czeczenami przebywałem w latach pięćdziesiątych na zesłaniu w Kazachstanie. Poznałem tam dobrze ich nieugięty, porywczy charakter, ich nieprzejednany opór wobec ucisku oraz wysoką sprawność bojową i samodzielność w działaniu. Od pierwszych dni czeczeńskiego konfliktu (1991) było jasne, że dla targanej niepokojami, nieustabilizowanej Rosji (...) starcie zbrojne z Czeczenią spowoduje ogromne trudności. (...) Rezygnacja z Czeczenii byłaby uzdrowicielską amputacją chorego członka i umocnieniem Rosji” (tłum. Juliusz Zychowicz).

Z Sołżenicynem polemizowali zarówno kustosze jedności terytorialnej Federacji Rosyjskiej, jak i wizjonerzy geopolityki. Zwolennicy jedności sądzili, iż oddanie jednego „podmiotu” mogłoby stać się kamykiem, który ruszy lawinę. Następny w kolejce po niepodległość byłby Tatarstan, potem Dagestan i cały Kaukaz. Geopolitycy z kolei – którzy do dziś żałują, iż ZSRR w 1991 roku tak łatwo oddał strategiczne i roponośne tereny Zakaukazia – twierdzą, że posiadanie Czeczenii gwarantuje Rosji status godnego uczestnika rywalizacji o region z Turcją i Iranem. Kustoszom Sołżenicyn odpowiadał, że wojna czeczeńska rozkłada Rosję bardziej skutecznie niźli utrata tego kraju. Czy Rosja, oddawszy wcześniej Krym i Morze Czarne, mogła utrzymać w swych rękach Czeczenię? Z geopolitykami nie zgadzał się co do tego, iż Czeczenia szuka związków z Turcją i światem muzułmańskim, byle nie z Rosją. Nigdy nie stanie się jej strategicznym sojusznikiem.

W Polsce opinia Sołżenicyna o Czeczenii nie wzbudziła sympatii. Woleliśmy oceny moralne – wszystko na korzyść Czeczenów, bez wskazywania konkretnych rozwiązań. A Sołżenicyn występował jako obrońca interesów rosyjskich. Szkoda, że go nie posłuchano, wszak również w sprawie czeczeńskiej głosił potrzebę rezygnacji z roszczeń imperialnych Rosji. Dziś – po dwóch wojnach, po zniszczeniu całej Czeczenii przez wojska Federacji Rosyjskiej, po bezprecedensowej w drugiej połowie dwudziestego wieku gehennie narodu czeczeńskiego, po zamachach kaukaskich terrorystów w Moskwie i innych miastach Rosji – rozwiązanie Sołżenicyna nie jest już, niestety, możliwe. Sytuacja A.D. 2002 jest o wiele trudniejsza do rozwiązania niż ta z grudnia 1994 roku, na początku pierwszej wojny.

Okudżawa, Kowalow i Lebiedź

Kilka dni przed rozpoczęciem inwazji Moskwy na Czeczenię przygotowywałem w Moskwie wywiad z Bułatem Okudżawą. Już po szturmie na Grozny trzeba było zapytać o nowe refleksje pisarza rodem z Kaukazu Południowego. Mówił: „Dudajew został prezydentem przy wydatnej pomocy Rosji, popierano go wtedy. A potem Czeczenia przekształciła się w żebraczą, kryminogenną republikę. (...) Co robić? Zdecydowano po bolszewicku i zaczęto mordować własnych obywateli. (...) Były tysiące sposobów, aby przywrócić tę republikę do normalnego stanu. Po co bomby i artyleria? Ale oni nie umieją inaczej. Wypracowali w sobie jeden nawyk: bić po mordzie – i kwita”. Okudżawa, inaczej niż Sołżenicyn, nie mówił o wypuszczeniu Czeczenii ze struktur FR, lecz podkreślał niemoralny charakter wojny. Po obejrzeniu w rosyjskiej telewizji czeczeńskich małych dzieci z powyrywanymi rękami i nogami, twierdził stanowczo, że winę za ten stan ponoszą politycy rosyjscy, a w szczególności prezydent Borys Jelcyn.

Na łamach ówczesnej prasy rosyjskiej, wtedy jeszcze pluralistycznej i niezależnej od władzy, na ekranie telewizji i na falach radiowych można było spotkać opinie zgodne z odczuciami Okudżawy. W Polsce pamiętamy przede wszystkim Siergieja Kowalowa, pierwszego w FR rzecznika praw człowieka, który od początku domagał się przerwania wojny. Jednak już wtedy opinia publiczna i politycy podzielili się w Rosji na dwa obozy. Od początku wygrywała grupa złożona z nacjonalistów i komunistów, którzy już w marcu 1995 roku odwołali Kowalowa z funkcji przewodniczącego Komitetu Praw Człowieka. Zarzucali mu „zdradę interesów Rosji” i popieranie „czeczeńskich bandytów”. Ich pozycję bardzo wzmocnił w czerwcu 1995 roku atak Szamila Basajewa na szpital w Budionnowsku i napaść bojowników Salmana Radujewa w styczniu 1996 roku na miejscowość Kizlar w Kraju Stawropolskim.

Mężem opatrznościowym polityki rosyjskiej wobec Czeczenii mógł stać się generał Aleksander Lebiedź. Jego ogromną zasługą było podpisanie w sierpniu 1996 roku porozumień z Asłanem Maschadowem i zakończenie pierwszej wojny. Sukces generała wynikał z faktu, iż wojnę czeczeńską uważał za „najbrudniejszą i najhaniebniejszą awanturę w dziejach Rosji”. W Chasawjurcie ujął Czeczenów stwierdzeniem, iż „zawsze byli dobrymi żołnierzami”, teraz zaś „walczą o swoją wolność”. Wtedy jeszcze można było odwrócić tragiczną przeszłość. Obie strony ponoszą dziś odpowiedzialność, iż tak się nie stało.

Narastanie wrogości

W okresie 1997 – 1999 wielu Rosjan, którzy wcześniej uznawali argumentację Okudżawy i Kowalowa, przeszło na pozycje skrajnej wrogości wobec Czeczenii. Miało to, niestety, przyczyny racjonalne. Najpierw telewizje na całym świecie pokazywały, jak okrutnie działa na terenie islamskiej republiki szarijat. W grudniu 1996 roku w Nowych Atagach zabito w zamachu sześciu pracowników Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Telewizja rosyjska, ale przecież nie tylko ona, pokazując te sceny, podkreślała, iż dzieje się tak, mimo że w tym czasie terytorium Czeczenii opuszczają wszystkie jednostki wojskowe FR. W styczniu 1997 roku na prezydenta został wybrany przez Czeczenów Asłan Maschadow. Wszelako jego władza – jak pisze Wojciech Górecki z Ośrodka Studiów Wschodnich – „nie sięgała de facto poza próg prezydenckiego pałacu, a republika przypominała luźną federację ziem kontrolowanych przez poszczególnych komendantów polowych”... Porwania cudzoziemców dla okupu, w tym na przykład pięciu Polaków w grudniu 1997 roku, zamordowanie przez porywaczy w grudniu 1998 roku czterech obywateli brytyjskich i Nowozelandczyka, we wrześniu zamach terrorystyczny w Bujnaksku w Dagestanie, w którym zginęło sześćdziesiąt jeden osób... Wszystko to powodowało wzrost niechęci do Czeczenów nie tylko w Rosji.

W tym okresie media w Rosji podają, że na terenie Czeczenii działa kilkaset „zbrojnych grup bandyckich”, które są gotowe do kolejnych aktów terroru. Na potwierdzenie tego we wrześniu 1999 roku oddział Szamila Basajewa przekracza granice Dagestanu, Rosjanie słyszą jego wypowiedź o konieczności „wyzwolenia wszystkich muzułmanów Rosji od Wołgi aż po Don”. Panikę wywołują zamachy bombowe w Moskwie we wrześniu 1999 roku, za które obwinia się Czeczenów, choć do dzisiaj niczego im nie udowodniono. Nowy premier Władimir Putin – za kilka miesięcy prezydent Federacji Rosyjskiej – konsekwentnie prze do wojny, mając tym razem o wiele większe poparcie społeczne niż ongiś Borys Jelcyn.

Druga wojna

Toczyła się przy aprobacie rosyjskiej opinii publicznej, kształtowanej przez podporządkowaną władzy telewizję i prasę. Na początku 2000 roku widziałem w Moskwie – gdy gazety i telewizja grały prawie unisono na resentymencie imperialno-patriotycznym – jak łatwo społeczeństwo rosyjskie poddaje się manipulacji władzy i mediów. Światowej sławy wiolonczelista Mstisław Rostropowicz mówił wówczas: „Podzielam pogląd większości Rosjan: nie było innego wyjścia. Mówienie o rozwiązaniach politycznych to zawracanie głowy. Mam nadzieję, iż nikt mnie nie podejrzewa, że jestem za zabijaniem starców, kobiet i dzieci. Ale w obliczu prawdy trzeba mówić prawdę... Proszę sobie przypomnieć, jak Czeczeni ucięli głowy porwanym Anglikom”.

Armia rosyjska mogła więc bezkarnie dokonywać zbrodni na czeczeńskiej ludności cywilnej, gdyż jej akcję uważano za antyterrorystyczną, skierowaną przeciwko groźnym bandytom. Byli jednak w Rosji ludzie, którzy nigdy nie poddali się tej wojennej histerii, i były gazety, które przekazywały prawdę o zachowaniu wojska FR w Czeczenii. Na przykład tygodniki „Moskowskije Nowosti”, „Obszczaja Gazieta”, „Russkaja Mysl” i miesięcznik „Nowoje Wriemia”.

Szacunek należy się Andriejowi Babickiemu, korespondentowi Radia Swoboda w Moskwie, oraz Annie Politkowskiej z „Nowoj Gaziety”. To od nich można się było dowiadywać, że wielu oficerom rosyjskim, tak samo zresztą jak licznym czeczeńskim komendantom polowym, nie zależy na zakończeniu wojny, gdyż nie kierują się pobudkami patriotycznymi. Wolą za to czerpać korzyści z nielegalnego wydobycia i sprzedaży czeczeńskiej ropy naftowej, handlu bronią i ludźmi. Największą ofiarą tego stanu jest czeczeńska ludność cywilna.

Kto ma to przeciąć?

Moskwa zaczęła wojnę i ona musi odnaleźć sposób na jej prędkie zakończenie. Sytuacja po 11 września 2001 roku wiele nie zmieniła – Czeczeni walczą o co innego niż terroryści Osamy bin Ladena. Wariant siłowy Putina, tak popularny w Rosji w ostatnich trzech latach, jest w przyszłości skazany na kolejne klęski. Tak jak teraz w teatrze moskiewskim. Czy jednak z tego zła, które już zaszło – a nie muszę chyba podkreślać, że ostatnia akcja terrorystów miała charakter zbrodniczy – może wyniknąć jakieś dobro w przyszłości? Wszystko zależy od Rosji, od jej polityków i roztropnych intelektualistów. Są tam na szczęście ludzie, którzy od dawna dostrzegali potrzebę rozmów z Czeczenami. Jest to wyjście jedyne, godne prezydentury Władimira Putina. Oby tylko głosy Grigorija Jawlinskiego, Iriny Hakamady, Borysa Niemcowa, Wiktora Jerofiejewa nie zostały uznane w atmosferze odwetu w Rosji za opinie zdrajców. Tu chodzi nie tylko o Czeczenię, lecz również o Rosję i jej istnienie lub nieistnienie w Europie.