Grzegorz Przebinda

Polemika

Nauczka dla wróżbiarzy

Prezydent Bush okazał się w 2003 roku wielkim realistą.

W przeciwieństwie do Normana Daviesa

Norman Davies pisał dwa tygodnie temu na łamach Opinii: „Bitwa o Bagdad jeszcze się toczy, ale już pojawia się pytanie, czy przyniesie ona szybki koniec konfliktu? O odpowiedź prosi się zarówno historyków, jak i chiromantów czy wróżbiarzy. Nikt tego naprawdę nie wie. Jeśli jednak uwzględnić polityczne, psychologiczne, kulturowe aspekty sytuacji, a także uwarunkowania czysto militarne, to odpowiedź na to pytanie niemal na pewno zabrzmi: nie.” Była to przepowiednia opublikowana w „Rzeczpospolitej” 9 kwietnia, a nazajutrz – 10 kwietnia 2003 r. – Bagdad został zdobyty przez Amerykanów.

Dziś z kolei wszystko wskazuje na to – a piszę te słowa niecałe dwa tygodnie po zdobyciu Bagdadu – że nie będzie na terenie Iraku żadnej partyzantki antyamerykańskiej, którą widział oczami duszy jeszcze 31 marca Abbas Hałaf, ambasador Iraku w Moskwie: „W Iraku formuje się wiele batalionów szachidów, a doszli do nich żołnierze armii irackiej, narodowe pospolite ruszenie i ludzie prości”. Odpowiadając na pytanie o możliwość odbudowy dopiero co zbombardowanej telewizji irackiej, ambasador dodawał: „Irakijczycy to ludzie radzieccy, dlatego odbudujemy ją w najbliższym czasie...” Nie wyruszy też do boju na USA i Anglię stu bin Ladenów, choć taka opinia krążyła po Europie od pierwszych dni inwazji, jak przysłowiowe widmo Marksa i Engelsa. Nie będzie też oczywiście trzeciej wojny światowej, którą przewidywał od 20 marca Władimir Żyrinowski. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że politycy wypowiadają się na ogół według określonej strategii. Nie tyle opisują oni rzeczywistość, ile starają się ją kształtować w pożądanym dla siebie duchu.

Lepiej, niż wieszczono

Nie sprawdziły się jednak ostatnio także bagdadzkie diagnozy uczonych, jak na przykład profesora Marka Dziekana, polskiego wybitnego orientalisty i znawcy Iraku. Krótko przed wybuchem wojny przepowiadał jej długi czas trwania. Swe intuicje, przedstawione na łamach „Gazety Wyborczej”, opierał m.in. na przekonaniu, iż „ulica kocha Saddama”. Dziś jednak widzimy, że wspomniana ulica nie tyle kochała zdetronizowanego już dziś tyrana, co bała się go śmiertelnie. Dokładnie tak samo jak Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy bali się przed półwieczem Josifa Dżugaszwilego, Rumuni piętnaście lat temu Ceausescu, a północni Koreańczycy jeszcze do dziś trwożą się na wspomnienie swego wielkiego wodza Kim Ir Sena, mając teraz przed oczami drogiego przywódcę Kim Dzongila. 23 marca „Rzeczpospolita” pytała Marka Dziekana: „Czy sądzi pan, że gdy wojska amerykańskie otoczą Bagdad, znaczna część mieszkańców stolicy będzie gotowa oddać życie za Saddama Husajna? Czy można przekonać Irakijczyków, że z nowym władcą będzie im lepiej?”. W odpowiedzi mogliśmy przeczytać: „To nam się wydaje, że oni będą bronić Saddama Husajna. Oni będą bronić Iraku. Bez względu na to, czy u władzy będzie Saddam Husajn, czy ktoś inny. Opór bagdadczyków wobec nacierającego wroga będzie wielki, ale daleki byłbym od stwierdzenia, że jest to wynik poparcia dla Saddama. Pamiętajmy, że będzie to najazd obcych”.

Ta mała trafność przewidywań i prognoz co do przebiegu i skutków wojny z Irakiem winna stać się teraz tematem analiz naukowo-metodologicznych. Kto by się ośmielił stwierdzić wcześniej, że lud iracki po upadku Saddama wcale nie zejdzie do antyamerykańskiego podziemia, lecz rzuci się na bogate muzea Bagdadu? Kto mógł przypuścić w Europie, Azji i w obu Amerykach, iż głównym przegranym tej wojny – obok Saddamowskiego reżimu – stanie się półdemokratyczno-półmuzułmańska Turcja? Kto powiedziałby przed wojną, że Izrael nie tylko nie ucierpi w obliczu zbrojnego konfliktu, lecz nawet nie wmiesza się w niego w istotny sposób? Kto wreszcie ze znawców Bliskiego Wschodu w Polsce i Europie Zachodniej mógł przewidzieć, że Bagdad upadnie tak prędko? Jedynie chyba profesor Janusz Danecki, szef Zakładu Arabistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Szybkie zakończenie wojny o Bagdad nie było dlań niespodzianką: „Myślałem, że to szybciej się skończy, ponieważ Irak został rozbrojony przed tą wojną prawie całkowicie i stanął naprzeciw najsilniejszej armii świata” – stwierdził 15 kwietnia na łamach „Gazety Wyborczej”. Swoją drogą szkoda, iż taka prorocza opinia wyrażona została dopiero pięć dni po zdobyciu Bagdadu.

Davies a rozum w dziejach

Norman Davies we wspomnianym tekście z 9 kwietnia pt. „Siła desperacji” opisał błyskotliwie wewnętrzną sytuację w Iraku w przeddzień ostatecznego ataku na Bagdad. Jednocześnie pomylił się dramatycznie nie tylko co do rezultatów szturmu, lecz także w sferze komparatystyki historycznej. Opisując stan wewnętrzny Iraku, stwierdził, po pierwsze, iż „reżim Saddama ukształtował się w latach 70. i nie nastąpiło to w rozwiniętym, uprzemysłowionym kraju jak Niemcy, ale w tradycyjnym społeczeństwie arabskim, w którym właśnie Saddam – posługując się brutalną siłą – zaczął przeprowadzać modernizację, sekularyzację i militaryzację”. Aby lepiej zrozumieć przenikliwość tego opisu, zacytujmy jeszcze opinię Daviesa na temat totalitaryzmu w Iraku: „Saddamowska partia Baas (czyli odnowa) reprezentuje szczególną odmianę tak zwanego arabskiego socjalizmu, w którym skrajny nacjonalizm stapia się ze wszechogarniającą kontrolą partyjnego państwa nad wszelkimi dziedzinami gospodarki i życia społeczeństwa. Co istotniejsze, ponieważ system militarny i system bezpieczeństwa zostały w większości ukształtowane we współpracy z sowieckimi doradcami, macki partii rządzącej sięgają każdego zakątka, wszystkich instytucji państwowych. Daje to Saddamowi pewność, że zawsze i na każdym szczeblu wszystkie rozkazy wydają umieszczeni tam oficerowie polityczni”.

To wszystko święta prawda, a jednak Norman Davies pomylił się dramatycznie nie tylko co do rezultatów wojny w Iraku. Po tej wojnie będzie okazja, aby historycy i specjaliści w zakresie geopolityki zadali sobie dwa pytania. Pierwsze z nich ma charakter odwieczny i dotyczy ogólnie racjonalności procesów dziejowych. Czy w historii, jak twierdził Hegel, zawsze działa „chytry rozum”?... Wtedy każdy mógłby z góry logicznie określać główne kontury przyszłości... Czy też może jest inaczej, jak pisze Aleksander Sołżenicyn: „Historia rośnie jako drzewo żywe. Rozum jest dla niej jak topór, rozumem nie można jej pojąć”. Z kolei pytanie drugie – sądzę, iż jeszcze ważniejsze – brzmi tak: czy w XXI wieku wszystko co ma wymiar geopolityczny nie przejawia się na razie w sposób absolutnie nowy? Nowatorski terroryzm masowy, uwieńczony ludobójczym sukcesem islamskich fundamentalistów 11 września 2001 roku. Zupełnie nowa wojna, prowadzona przez USA przy użyciu nowoczesnych technik walki, z zaangażowaniem amerykańskiego patriotyzmu i telewizji CNN, operującej ideologią „infotainment”, o której jeszcze będzie mowa.

Wojna taka, jak widzimy, mogła w ciągu niecałego miesiąca zmienić całkowicie sytuację geopolityczną nie tylko na Bliskim Wschodzie. Tą właśnie nową jakościowo sytuacją wojny XXI wieku trzeba tłumaczyć słabą przewidywalność jej rezultatów przez polityków i uczonych w Polsce i na świecie.

Wąsy Stalina i Husajna

Wspomniani politycy i znawcy Iraku mylili się jednak w sposób racjonalny, a ich diagnozy i przewidywania mogły się spełnić albo nie spełnić. Tymczasem przepowiednie Daviesa miały już charakter zgoła nielogiczny. Zostały bowiem oparte na niezgodnej z faktami historycznymi „analogii dziejowej”. Klucz do pomyłki znajdujemy we fragmencie: „Na krótką metę najpilniejsze pytanie dotyczy jednak tego, czy (brutalny dyktator) jest w stanie przekonać wojsko do walki albo skłonić je do niej w inny sposób. Niektórzy z amerykańskich analityków uważają, iż armia, którą rządzi strach, może się rozpaść, gdy zostanie zaatakowana. Nie ma co do tego pewności. Jeśli przyjmiemy, że dla tej gry wojennej punkt odniesienia stanowi Stalin, wnioski będą raczej niepokojące”. Opinia Daviesa była oparta nie tylko na jego intuicji o „stalinowskim podobieństwie” Saddama („Nawet jego wąsy bardziej przypominają wąsy Stalina niż Hitlera”), lecz przede wszystkim na przekonaniu, iż wojna Busha z Saddamem będzie przypominać wojnę Stalina z Hitlerem. George W. Bush miał tutaj odgrywać rolę najedźcy Hitlera, Saddam miał być obrońcą Stalinem, a funkcję narodu radzieckiego miał do wypełnienia naród iracki.

Powiada Davies: „Prosta prawda jest taka, że każdy żołnierz, który uważa, że będzie bronił ziemi rodzinnej, będzie walczył znacznie lepiej niż najeźdźca, który przychodzi tylko po to, by uwolnić tubylców”.

Wyspy nieznane

Iracko-sowieckie analogie stosowane przez autora „Europy” mogą stropić niejednego czytelnika zainteresowanego niedawnymi dziejami Rosji, Ukrainy, Białorusi i ZSRR en bloc. Być może jestem nadmiernie wyczulony na obszar słowiańskiego Wschodu, ale „historyczna metoda” Daviesa przypomina mi znaną w dziennikarstwie zasadę „infotainment”: „Media końca lat 90. nie tylko informują o rzeczywistości czy też ją komentują, ale coraz częściej także bawią, zaskakują i szokują. (...) odbiorca zda się wywierać nacisk na nadawcę tak, by z rzetelnego i bezstronnego dziennikarza stał się dostarczycielem podniet i rozrywki (...): Czym mnie dzisiaj zaskoczysz? Jak mnie zabawisz?” (Grażyna Majkowska, Halina Satkiewicz „Język w mediach”, „Polszczyzna 2000”, red. Walery Pisarek, Kraków 1999).

Powiada Davies właśnie w duchu „infotainment”: „Do 1941 roku Stalin zniszczył już kilka milionów własnych poddanych (...) A mimo to, gdy Związek Radziecki został zaatakowany, te właśnie narody, stanowiące kościec Armii Czerwonej, podjęły walkę, której bohaterstwo przekroczyło wszelkie oczekiwania. Ku zdziwieniu niemieckich najeźdźców – którym powiedziano, że idą usunąć znienawidzony reżim – sowieckie wojska broniły każdego skrawka ziemi (...)”

Badacz nie wspomina jednak słowem, iż klęska Hitlera w ZSRR wynikła przede wszystkim z barbarzyństwa nazistów wobec Słowian-podludzi. Sukcesy pierwszych miesięcy wojny utwierdziły Hitlera w błędnym przekonaniu, iż do zwycięstwa z ZSRR nie będzie mu potrzebne poparcie miejscowej ludności. Oferowali ją nie tylko Ukraińcy, marzący o własnym państwie, ale także Rosjanie pokroju generała Andrieja Własowa, który był wielkim wrogiem stalinizmu. Jaki szaleniec mógłby posądzić Busha o podobne błędy w stosunku do Irakijczyków? Chyba tylko Saddam Husajn albo Osama bin Laden lub zmarły niedawno minister informacji saddamowskiego Iraku, Mohammed Said al-Sahhaf.

* * *

Bagdad nie okazał się więc Stalingradem, a i Saddam, jak widać, Stalinowi nie dorównał. Objawił się on raczej – jak napisano inteligentnie w „The Daily Telegraph” z 12 kwietnia – niezdolnym uczniem znanego iluzjonisty Houdiniego... Na koniec trzeba jeszcze zakwestionować porównanie przez Davisa „oblężonego Bagdadu” do stolicy Czeczenii Groznego. Autorowi „Europy” umknął z pola widzenia fakt, że Bush poważnie planuje przekształcenie totalitarnego do tej pory Iraku w pierwsze na Bliskim Wschodzie demokratyczne państwo arabskie. Wolno się dzisiaj naśmiewać z tych planów, ale przyszłość może wykazać, iż George W. Bush okazał się w 2003 roku wielkim realistą. Czego chyba nikt nie powie o Normanie Daviesie i jego „fatalnych diagnozach” co do Iraku.