Grzegorz Przebinda

Przyjazd Jana Pawła II do Rosji nie tylko nie osłabiłby Cerkwi,
lecz mógłby ją nawet potężnie wzmocnić

Watykan a Rosja – z Polską w tle

Nie wszyscy w Rosji są nastawieni antypapiesko, nawet teraz, po decyzji Watykanu o przekształceniu tamtejszych administratur apostolskich w diecezje. Władysław Arżanuchin, profesor goszczący niedawno w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ, bardzo by się na przykład ucieszył z przyjazdu papieża za rok do Sankt Petersburga na trzechsetlecie stolicy nad Newą.

Jego zdaniem Cerkiew marnuje bezpowrotnie historyczną szansę i nie wspomaga tych nielicznych reformatorów, którzy pragną zbudować pierwsze w dziejach Rosji obywatelskie społeczeństwo. Cerkiew, przekonuje Arżanuchin, pilnie potrzebuje odnowicielskiego soboru. Przyjazd Jana Pawła II nie tylko nie osłabiłby chrześcijańskich fundamentów Cerkwi, lecz mógłby je nawet potężnie wzmocnić.

Czy więc ostatnie administracyjne decyzje Watykanu nie są taktycznym błędem i nie odsuwają ad Kalendas Graecas papieskich intencji odwiedzenia Moskwy i Petersburga? Odłóżmy na chwilę odpowiedź na to pytanie.

„Jezuiccy Polacy”

Teraźniejszość żywi się często mitami, które, choć nieracjonalne, mają często pośrednie zakorzenienie w dziejach narodów. W historii Europy nie ma chyba przestrzeni bardziej zmitologizowanej – a jednocześnie odciskającej do dzisiaj piętno na mentalności mieszkańców Europy Wschodniej – niż sfera stosunków Watykan – Rosja – Polska. W świadomości „tradycyjnego Rosjanina” – co oznacza „Rosjanina przeciętnego”, gdyż nigdzie historia nie wpisała się mocniej w zbiorową podświadomość aniżeli w Rosji – Polska i Watykan stanowią absolutną jedność, przejawianą w złowrogim „jezuickim sojuszu”, co to od „tysiąca lat” ma na celu konwersję wszystkich Słowian na katolicyzm.

Tak myśli zarówno szczery obrońca prawosławia, jak i niejeden agnostyk rosyjski, który – w przeciwieństwie do Stalina – bardzo się obawia papieskich armat. Od pewnego czasu grupka rosyjskich liberałów niedowiarków występuje w nietypowej dla siebie roli „prawosławnych ateistów”, broniących narodowej substancji Rosji – naturalnie w obliczu „inwazji polsko-watykańskiej”...

Ta postawa ma solidne zakorzenienie w historii. Oto epizod w Idiocie Dostojewskiego: piękna panna wychodzi za polskiego emigranta z tytułem hrabiowskim. „Okazało się, że ten hrabia wcale nie jest hrabią, a jeżeli nawet jest emigrantem, to z jakąś ciemną i dwuznaczną przeszłością. Ujął Agłaję niesłychaną niby szlachetnością swej duszy, udręczonej cierpieniami po utracie ojczyzny, i tak oczarował Agłaję, że jeszcze przed zamążpójściem zapisała się do jakiegoś zagranicznego komitetu mającego na celu odbudowę niepodległej Polski, a ponadto dostała się pod wpływy jakiegoś znakomitego księdza katolickiego, który zawładnął jej umysłem i uczynił z niej szaloną fanatyczkę” (tłum. Jerzego Jędrzejewicza).

Papieże, Moskwa i Polska

Dostojewski napisał Idiotę zaraz po powstaniu styczniowym, gdy Pius IX rzeczywiście bronił Polski przed bezlitosnymi potęgami – Prusami i Rosją. Kto jednak pamięta dziś nad Moskwą i Wołgą, że podczas wcześniejszego powstania listopadowego Grzegorz XVI w „Cum primum” potępiał „polską rewolucję” z rojalistycznych pozycji. Całkowicie w carskim duchu autora Idioty ... Gdzież przeto miałby się ukrywać wtedy ów odwieczny i antyrosyjski „sojusz polsko-watykański”? Wspomnijmy jeszcze Antonia Possevina, nieszczęsnego jezuickiego entuzjastę, który w 1581 roku jako wysłannik papieża chciał osiągnąć w Moskwie zjednoczenie Kościołów.

To z Iwanem Groźnym udać się nie mogło, a na domiar złego Possevino doprowadził prędko do zgubnego dla Polski zakończenia wojny z carem. Polacy nie zachowali włoskiego jezuity we wdzięcznej pamięci. Hetman spod Pskowa, Jan Zamoyski, sformułował nawet myśl – aktualną do dzisiaj – że ów włoski „sykofanta” i „zdrajca” zamącił w głowie papieżowi. Na znanym obrazie Matejki Possevino „ma minę, jakby połknął tysiąc jezuitów i robił jakieś straszne machinacje chytrymi palcami” (z Dziennika Jana Lechonia).

Czasy sojuszu watykańsko-polskiego przeciwko Moskwie nadejdą na początku XVII wieku i to one wyznaczają dzisiaj negatywny stosunek prawosławnych Rosjan do Watykanu, Polski i – co równie zatrważające, jak niesprawiedliwe – do osoby Jana Pawła II.

Watykan w... NATO

Przywódcy gwałtownych antypapieskich demonstracji w Moskwie nieśli hasła: „Papieżu, precz z prawosławnej Rosji”, „Ruś jedynie prawosławna”, „Wygnać katolików z Rosji”. Przywoływano na wiecach czasy wielkiej smuty, gdy Polacy weszli na Kreml i osadzili na tronie Dymitra Samozwańca. Wkrótce jednak zostali przegnani, a na stolcu zasiadł pierwszy Romanow – car Michał. To właśnie w faktach z początku XVII wieku można się doszukiwać korzeni antykatolickiej wrażliwości Rosjan, powiązanej z niechęcią do „łacińskich Lachów”.

Jest, niestety, w powracającej gwałtownymi falami antykatolickiej wrażliwości Rosjan ziarno racji... Przypomina Michaił Heller w „Historii Imperium Rosyjskiego”, że w 1599 roku nuncjusz papieski przybył na dwór Zygmunta III Wazy, aby poprzeć awanturniczą wyprawę Dymitra I Samozwańca na Moskwę: „Przedsięwzięcie Łżedymitra to jedno z najlepiej udokumentowanych wydarzeń Średniowiecza: Samozwaniec regularnie posyłał listy do papieskiego nuncjusza w Warszawie Rangoniego i do Mniszecha, o działalności «carewicza» raportowali jezuici, znajdujący się przy Samozwańcu, szczegółowe raporty do papieża wysyłał Rangoni. Wszystko to troskliwie zebrano w Watykanie”. Gdy zaś podczas drugiej wyprawy w 1609 roku wojska Zygmunta III Wazy osaczyły Smoleńsk, to z woli „króla jezuity” także chciano rozpowszechniać katolicyzm na Wschodzie. Paweł V błogosławił to przedsięwzięcie, a Zygmunt III błagał Watykan o przyspieszenie kanonizacji Loyoli, założyciela zakonu jezuitów i patrona wyprawy na Moskwę.

Heroiczna obrona przed Polską i Litwą prawosławnej ławry w Posadzie św. Sergiusza koło Moskwy weszła na stałe do narodowej wrażliwości Rosjan. To rosyjska „obrona Częstochowy” – Polacy odegrali niepiękną rolę Szwedów. Dzisiaj dziwimy się, że rosyjscy nacjonaliści przyrównują Watykan do NATO, a Polacy odgrywają w wyimaginowanym spektaklu rolę „adwokatów szatana”. Jak często podkreślają, „Polacy tacy mali, a z taką antyrosyjską butą wstąpili do swego NATO”...

Jan Paweł II uczynił doprawdy bardzo wiele dla przezwyciężenia zgubnych dla Rosji i Polski stereotypów narodowo-religijnych. Ale jego nauczanie nie jest w Rosji znane. Liczą się nie przyjazne wobec prawosławia „znaki pokoju” papieża, jego pamięć o męczennikach chrześcijaństwa w ZSRR i wyciągnięta do Rosji i Ukrainy ręka, lecz ostatnie decyzje Stolicy Apostolskiej, podjęte zapewne na wniosek niecierpliwych biskupów działających na terenie Federacji Rosyjskiej.

Katolickie diecezje w Rosji

Rzymscy katolicy w Rosji mają takie same prawo do własnych kanonicznych struktur kościelnych, jak prawosławni. Teza o zamkniętych dla katolików „prawosławnych terytoriach kanonicznych” nie wytrzymuje krytyki. Już liberalna ustawa o wolności sumienia i organizacjach religijnych, przyjęta w ZSRR Gorbaczowa w październiku 1990 roku, zapewniła wolność religijną katolikom obrządku łacińskiego, a więc Polakom, Litwinom, Ukraińcom i Niemcom. Ale mamy teraz podpisaną przez Jelcyna 19 września 1997 roku bardzo złą ustawę o wolności sumienia i religijnych stowarzyszeniach, która zapewnia uprzywilejowaną pozycję prawną w Federacji konfesjom „rdzennie rosyjskim” (prawosławie, islam, buddyzm, judaizm).

Powołanie diecezji katolickich popsuło stosunki Watykan – Rosja i oby nie spowodowało kolejnego ochłodzenia układów polsko-rosyjskich. Znacznie opóźniło upragnioną pielgrzymkę papieża do Rosji, może nawet ją uniemożliwiło. Trudno byłoby teraz liczyć na oficjalne zaproszenie papieża ze strony władz Federacji; w gorszącej antypapieskiej rewii w Moskwie doszło przecież do kolejnego sojuszu ołtarza z tronem. Kto więc chciał przez stworzenie diecezji wzmocnić Kościół katolicki w Rosji, osiągnął na razie – wbrew swej woli – rezultat zgoła przeciwny.

Kilka dni pobytu Jana Pawła II w Moskwie, Petersburgu, Nowosybirsku czy Irkucku dałoby tamtejszym katolikom więcej aniżeli utworzenie dziesięciu nawet diecezji. Czas na ich powstanie nadszedłby niechybnie po wizycie. A tak możemy się obawiać, że katolicy w Rosji mogą pozostawać ludźmi gorszej kategorii, otoczeni niechętnym morzem pseudoprawosławnym. Tak już było za cara Mikołaja I. Szkoda, że musimy się wspólnie uczyć na takich nieporozumieniach...

Skoro jednak diecezje już są, to ani prawosławni, ani katolicy nie powinni kwestionować ich istnienia. W diecezjach żyją ludzie – biskupi, księża i wierni. Trzeba budować trudne katolicko-prawosławne porozumienie wokół nich.